145652
Książka
W koszyku
(Regionalia)
"Kiedy wybuchła pierwsza wojna światowa, miałem dziewięć lat, więc doskonale pamiętam początek tej wielkiej burzy dziejo­wej. Już z końcem lipca 1914 r. nad granicą austriacko rosyjską leciał balon obserwacyjny, wyglądał jak wielki worek. Po jego przelocie zaczęły się potyczki między strażami granicznymi (...). Aż pewnego dnia na Rynku długo bębnił bębenek na wszystkich czterech rogach. Jak ludzie się zbiegli, Józef Krupa gromkim, prze­rażającym głosem ogłosił ogólną mobilizację: każdy wojskowy ma się natychmiast zgłosić w swoim pułku. Ludzi było dużo, bo o wojnie wszyscy mówili. Słychać było płacz kobiet i dzieci, każ­demu ręce opadały. Wojskowi pakowali się i najbliższym pocią­giem odjeżdżali (...). Zaczęło maszerować wojsko, zaraz też saperzy wybudowali pontonowy most na Sanie. Pamiętam, ojciec robił tysiące żelaznych klamer do tego mostu, wyrabiali je na dwa ognie w kuźni. Pozwozili żelazo, jakie było w sklepach, ażeby most jak najprędzej zbu­dować (...). Pod budynek szkolny przywieźli kilka wozów słomy, zebrało się wtedy trochę dzieci z Rozwadowa i wypychaliśmy sienniki oraz zagłówki dla szpitala, który rozlokował się w klasach szkolnych. Po rozpo­częciu natarcia na Rosjan napływ rannych był wielki. Zabrakło miejsca w szkole, dlatego zajmowali większe budynki na szpitale jak: willę księcia Lubomirskiego, klasztor OO. Kapucynów, a na­wet kościół parafialny. Furmanki z rannymi stały od Sanu aż po sam szpital w szkole. Wszystko było zakurzone, ranni w gorączce, spragnieni wołali wody (...). Ojciec z wujkiem wykopali wcześniej w ogrodzie schron, na­kryli grubymi belkami i ziemią. Tam mieliśmy się chować przed pociskami. Na razie było cicho, więc wyszliśmy na łąkę i obserwo­waliśmy, jak ciężka artyleria austriacka okopywała działa na górze pod Pławem (góra Kokosza, tzw. górka) przy starej drodze, gdzie rosły brzozy, a obok był krzyż przydrożny, który jeszcze stoi (na zdjęciu). Kanonierzy uwijali się koło dział, ale to wszystko było bardzo widoczne, bo wcale się nie maskowali. Choć byłem dzieckiem, mocno mnie to dziwiło. Mówi­liśmy jednak: oni teraz Rosjanom pokażą. Po chwili zaczęła bić rosyjska artyleria szrapnelami, pociski pa­dały gęsto, ostrzeliwali główną szosę. Wtedy zobaczyliśmy, jak wygląda prawdziwa wojna. Uciekliśmy do domu, ale nasz schron też był ostrzeliwany, więc przenieśliśmy się do murowanej piwni­cy sąsiadów. Powstał płacz i krzyk. Rodzice narzekali, że trzeba było uciekać za wojskiem. Miasto się paliło, byli ranni i zabici wśród cywilów. Przenieśliśmy się do piwnic klasztornych, gdzie było dużo ludzi z Rozwadowa. Tam byliśmy spokojni i bezpiecz­ni (...). Żołnierze rosyjscy plądrowali opuszczone sklepy i opuszczone domy, świecili przy tym świecami i tak podpalili willę Lubomir­skiego (...). Do naszej piwnicy, chociaż była dobrze zamknięta, też dostali się żołnierze zabierając ziemniaki. W tym czasie byliśmy w klasztorze, ale matka wyszła zobaczyć, co się w domu dzieje. Przychodzi, a tu żołnierze gospodarzą się w piwnicy. Narobiła krzyku, lecz nic to nie pomogło, bo głodny na nic nie zważa. Matka widząc, że nic nie poradzi, postanowiła ziem­niaki sprzedać. Stanęła w drzwiach piwnicy i za jedną czapkę wój­tową napełnioną ziemniakami żądała 20 centów. Tak utargowała kilkadziesiąt koron, ale piwnica została pusta, nadchodziła zima, w rodzinie 10 osób do wyżywienia (...). Pewnej nocy (...) matka zbudziła nas wszystkich przestraszona strzałami. Ojca nie było. Przez zasłonięte okna widzieliśmy przelatujące czerwone pociski (...). Austriacy zauważyli, jak Rosjanie przeprawiali się łódkami, korytami, na tratwach, beczkach i na czym kto mógł i zaczaili się na brzegu (...). Większość Rosjan została wymordowana na błoniu, reszta poddała się."
Status dostępności:
Filia nr 3 (ul. Rozwadowska 6)
Są egzemplarze dostępne do wypożyczenia: sygn. F.3 - 94(438)/Reg. (1 egz.)
Recenzje:
Pozycja została dodana do koszyka. Jeśli nie wiesz, do czego służy koszyk, kliknij tutaj, aby poznać szczegóły.
Nie pokazuj tego więcej